Ostatnio zapytano mnie, czy mógłbym polecić jakąś formę świeckiej medytacji. Gdy zacząłem zastanawiać się nad tym pytaniem, bardziej zaintrygował mnie jego zamysł. Wyrasta ono bowiem ze zrozumiałego sfrustrowania religią – jej często staroświeckimi, skostniałymi „prawami” moralnymi, wewnętrznymi konfliktami, brakiem obiektywizmu oraz metafizyką. Wynika także z poczucia, iż medytacja mogłaby być społecznie użyteczna, o ile udałoby się uwolnić ją od religijnego balastu.
Niemniej jednak to właśnie odpowiednio rozumiana medytacja pomaga wyjaśnić esencję religii. W Indiach klasycznego hinduizmu medytacja obejmowała dociekania związane z naturą świadomości ze strony osób, które pojęły już istotę dogmatów religijnych – cel kryjący się za religijnymi normami moralnymi. Praktykę medytacji miały podejmować nie tylko jednostki o właściwie ukształtowanym charakterze (wystarczająco wolne od pragnień i przywiązania), ale również te zdolne odróżniać relatywne zalecenia moralne od ich ontologicznie umocowanych zasad. Zatem moralne fundamenty medytacji stawiały osobę kontemplującą na pozycji, która pozwalała jej – odpowiednio do czasu i okoliczności – łączyć moralność z nieprzerwanym użyciem rozumu. W efekcie mistyk nie był ani obciążony prawem religijnym, ani nie był niemoralny. Przyjmował normy moralne, które sprzyjały praktyce medytacji, odrzucając jako niemoralne te, które w niej przeszkadzały.
Z kolei moralność całkowicie świecka jest, jako propozycja alternatywna, w najlepszym razie iluzoryczna. Jej orędownicy opierają się na przekonaniu, iż ludzkie życie ma inherentną wartość. Takiego stanowiska nie da się empirycznie zweryfikować w takim samym stopniu, jak przekonania opartego na wierze w Boga, gdyż wartości jako takie znajdują się poza zasięgiem empiryzmu.
Medytacja nie wywołuje wewnętrznych konfliktów, przez które wiele osób odwraca się od religii. Choć autentyczne doświadczenia medytacyjne różnią się od siebie, prowadzą przez wspólną dla wszystkich drogę wymazywania ego. Stwarza to głębokie poczucie jedności z innymi, dając początek uniwersalnego współczucia. Mimo iż praktykujący doświadczają zniuansowanych różnic, które rozwijają się w określone dyscypliny stawiające sobie za cel różne ideały – począwszy od tych zorientowanych na pustce, a na teistycznych skończywszy – jednoczy ich wszystkich olbrzymia przestrzeń wewnętrznego doświadczenia.
Każde doświadczenie tego rodzaju wywołuje na ogół jednakową reakcję na świat zewnętrzny, np. obojętność wobec tego, co tymczasowe oraz współczucie dla czujących istot. W przeciwieństwie do orientacji stricte religijnej, na wspomniane doznanie medytacyjne nie wpływają spory, a nawet przemoc – zachowania, które występują wśród osób religijnych i nie sprzyjają praktyce medytacji. Co więcej, ahinsa, czyli niekrzywdzenie, stanowi kamień węgielny moralnych fundamentów życia kontemplacyjnego. Tymczasem w życiu świeckim obecny jest argument siły, jako że jedna istota stanowi pożywienie dla drugiej w walce o przetrwanie.
Mimo iż zarówno religię, jak i mistycyzm uważa się często za sfery doznań całkowicie subiektywnych, medytacja stanowi jednocześnie obiektywną metodologię, a może nawet naukę. Jest wysiłkiem zmierzającym do zrozumienia rzeczywistej natury świadomości w przeciwieństwie do tego, jak chciałoby się ją postrzegać. Tym samym niweluje ona osobiste uprzedzenia, emocjonalne przywiązanie oraz stronniczość, które mogłyby przesłonić wewnętrzną, obiektywną percepcję świadomości. Jest to ten sam podstawowy obiektywizm, tkwiący u podstaw każdego badania naukowego. Powściągnięcie zmysłów oraz wyciszenie umysłu pomagają skierować się do wewnątrz w celu zrozumienia i doświadczenia świadomości. Oczywiście, mam tu na myśli obiektywizm podbudowany pewną teorią, próbę weryfikacji postulatu sakralnych tekstów dotyczącego trwałej natury świadomości. Należy przy tym zaznaczyć, że obiektywizm nauki również ma podłoże teoretyczne. Karol Darwin pisał: „Jakże osobliwe jest to, że nikt nie zauważa, iż wszelka obserwacja [obiektywizm], jeżeli ma być z niej jakikolwiek pożytek, musi opowiadać się za jakimś poglądem [teorią] bądź się jemu sprzeciwiać”. Nawet proces obserwacji prowadzony zgodnie z kryteriami współczesnej nauki ulega wpływowi subiektywnych uprzedzeń. Oprócz takich uprzedzeń, które mogą zniweczyć obiektywizm każdego procesu badawczego, sama nauka – za pośrednictwem mechaniki kwantowej – ujawniła, że obserwator permanentnie wpływa na przedmiot obserwacji. W związku z tym Werner Heisenberg zauważył, że nauka nie jest już badaniem samej natury, ale stanowi raczej studium „badania natury” przez ludzi. Jeśli więc mamy szukać pełniejszego obiektywizmu, musimy zająć się czymś, co wykracza poza uprzedzenia zakorzenione w ludzkiej naturze.
Jaka jest naprawdę metafizyka medytacji? Ponieważ w różnych tradycjach mogą istnieć różne metafizyczne ideały, prowadzą one do konfliktów, jeśli nie zostały urzeczywistnione na wspólnym fundamencie doświadczenia medytacyjnego. W medytacji chodzi bowiem o to, by wznieść się ponad popędy cielesne – by kontrolować umysł i zmysły w sposób, który jawi się jako nadludzki, a nawet nadprzyrodzony. Jej gruntem jest czysty obiektywizm, który daje punkt podparcia potrzebny do tego, by wspiąć się na szczyt subiektywnego doznania duchowego. Takie osiągnięcie jest równoznaczne z filozoficznym przekroczeniem śmierci. Jest to niewątpliwie także śmierć ego. Jeśli materialne ego – czyli utożsamianie jaźni jako Amerykanina, mieszkańca Indii, mężczyzny, kobiety, człowieka czarnego lub białego, luteranina, hinduisty itd. – zostaje złożone w ofierze na ołtarzu medytacji, mamy racjonalną, filozoficzną przesłankę do tego, by uznać taką tożsamość za martwą, a to, co pozostało – za całkowicie odmienne życie. Można to ująć słowami Tomasza Mertona: „Rezygnacja z przyjemności czerpanej z najbardziej hołubionych złudzeń o nas samych oznacza śmierć skuteczniejszą od tej, którą skłonni bylibyśmy ponieść za jasno sprecyzowany ideał”.
W związku z powyższym, sekularysta chcący podważyć transcendentne postulaty dotyczące medytacji, de facto może odwołać się jedynie do filozoficznych argumentów opartych na naukowym materializmie, a nie na nauce empirycznej jako takiej. Oczywiście istnieje wiele nurtów filozoficznych tego pokroju, takich jak fizykalizm, epifenomenalizm czy funkcjonalizm. Z drugiej strony mamy jednak równie wiarygodne, empirycznie uzasadnione hipotezy o nieprzemijającej naturze świadomości[1]. Niemniej jednak, nie ma żadnych rozstrzygających dowodów empirycznych potwierdzających pogląd, iż świadomość istnieje dalej po śmierci biologicznej – lub też go obalających[2].
Czy wobec tego świecka forma medytacji jest potrzebna? Niektórzy wciąż mogą do niej dążyć, starając się, ze znanych tylko sobie powodów, pozbawić medytację metafizyki. Rodzi to jednak wątpliwości, czy takie osoby rzeczywiście medytują. Podstawowym celem medytacji jest po prostu śmierć ego. Można więc przekonywać, że stosowanie technik medytacyjnych w przypadkach, gdy nie stawia się takiego celu, nie jest w ogóle medytacją. Swoją drogą, jeżeli śmierć ego jest, obiektywnie rzecz biorąc, mile widziana, prowadząc do rozwoju współczucia oraz innych, ogólnie pożądanych cech, dlaczego kontestować sukces, który wyrasta na gruncie religii? Skoro „miękkie” postacie religii okazały się pomocne przy wymazywaniu ego oraz osiąganiu nieprzemijającego doświadczenia mistycznego, dlaczego mielibyśmy się ich pozbywać?
Dyskusja na temat świeckiej medytacji to jedno. Nadal jednak czekamy na pojawienie się pierwszego świeckiego mistyka – takiego, który przeżywszy śmierć ego, nie będzie wiązać tego doznania z metafizyką. Mimo iż na przykład buddyzm zen oraz vipassana uznawane są za formy medytacji, które można podjąć bez konieczności przyjmowania jakichkolwiek poglądów metafizycznych, nie znalazł się dotąd taki adept buddyzmu, który osiągnąwszy cel tej tradycji w postaci oświecenia, nauczałby, iż doświadczenie śmierci ego kończy się wraz ze śmiercią biologiczną. Co ciekawe, każdy, kto wywodzi się z „kręgów religijnych”, opisuje zjawisko oświecenia jako takie, które wykracza zarówno poza śmierć, jak i samą religię.
[1] Doskonały przykład wiarygodnego podejścia naukowego stanowi działalność Henry’ego Stappa. Jego kwantowy dualizm interaktywny zakłada istnienie kauzalnej, nieograniczonej miejscem, zdolnej przetrwać śmierć biologiczną, świadomości. Jego hipoteza została w pełni wyjaśniona w książkach Mindful Universe: Quantum Mechanics and the Participating Observer oraz Quantum Interactive Dualism: An Alternative to Materialism.
[2] Warto zauważyć, iż badania Pima van Lommela udokumentowane w publikacji Consciousness Beyond Life: The Science of the Near-Death Experience przedstawiają pokaźną liczbę dowodów na to, iż świadomość nie jest ograniczona miejscem, ani że nie jest substancją biologiczną. Przez ponad dwadzieścia lat van Lommen systematycznie badał doświadczenia z pogranicza śmierci w licznej i zróżnicowanej grupie pacjentów, którzy przeżyli zatrzymanie akcji serca. W 2001 r. wraz ze swoimi współpracownikami opublikował wyniki badań na temat takich doświadczeń w prestiżowym czasopiśmie lekarskim „The Lancet”. Artykuł wywołał międzynarodową sensację, jako że było to pierwsze, stricte naukowe opracowanie tego zjawiska. Zostało ono później zamieszczone we wspomnianej pozycji Consciousness Beyond Life. Jak dotąd, nie dokonano merytorycznej próby obalenia konkluzji tego artykułu, w myśl której świadomość jest ontologicznie niezależna od mózgu.